
.
W Stanach Zjednoczonych modna staje się tzw. edukacja prenatalna. Jej zwolennicy uważają, że dziecko może pobierać pierwsze nauki już przed przyjściem na świat. Zachowując stosowany dystans do tego rodzaju nowinek, odnotowujemy to zjawisko, zwłaszcza, że w sposób naturalny godzi ono w poglądy tzw. aborcjonistów. Skoro bowiem mamy wychowywać dziecko już przed urodzeniem, to logiczne staje się, że nie możemy go zabijać!
Propagatorzy bardzo wczesnej edukacji twierdzą, że dzięki niej dzieci łatwiej uczą się chodzić i mówić, są sprawniejsze intelektualnie oraz generalnie lepiej się rozwijają. Na czym ma polegać taka edukacja? Głównie na słuchaniu dźwięków pozytywnie stymulujących rozwój. Mają to być dźwięki zbliżone do uderzeń serca matki, ale również muzyka wpływająca uspokajająco i relaksująco na maleństwo.
Wymyślono nawet specjalne urządzenia, które umocowane na brzuchu matki emituje „edukacyjne dźwięki”. Takie „dydaktyczne cacko” kosztuje nawet do 150 dolarów.
No cóż, przyszłe szczęście dziecka przecież nie ma ceny…
ZAMÓW KSIĄŻKĘ





Bardzo interesujące te Pana doświadczenia. Generalnie problem sprowadza się do odpowiedzi na jeden z podstawowych problemów pedagogicznych: co wpływa na dziecko, czynniki wrodzone czy zewnętrzne (nabyte, środowiskowe)? Moim zdaniem – napiszę trochę Salomonowo – jeden czynnik jest ważny i drugi. W jakim stopniu? Nie powiem. Czasami (ale tylko czasami) wydaje mi się, że czynniki wrodzone. No bo skoro dwoje dzieci wychowywane tak samo, zachowują się odmiennie, inne mają osiągnięcia w nauce, to co o tym myśleć? Ale to nie jest tak do końca. Zgodnie z tomistyczną koncepcją poznawania – pisząc najogólniej – wola współpracuje z umysłem w poznawaniu świata. Jeśli można to przenieść na nasz grunt, aby pomóc sobie odpowiedzieć na postawione przed chwilą pytanie, trzeba powiedzieć, iż czynniki wrodzone i środowiskowe „współpracują” z wolą w rozwoju. Słowem – mamy do czynienia z „synchronizacją” przez wolnego człowieka różnych wpływów.
Witam, jeden z niepoprawnych polecił mi tę stronę. Cieszę się, że tu trafiłam. Co do edukacji prenatalnej, to mnie się marzą szerokie badania (duża grupa i w długim czasie). No bo tak. Ja tam, jako osoba bezpretensji (wykształcenie techniczne) podeszłam do sprawy w ten sposób, że skoro od któregoś tam tygodnia małe słyszy (i ponoć rozróżnia głosy „swoich” i obcych), to małemu: śpiewałam, gadałam we wszystkich językach, jakie znam, puszczałam ulubioną muzykę (Mozart szczególnie małe uspokajał). „Efektem” jest młode zdolne do języków tak, że nauczyciele się dziwią oraz kochające muzykę (wbrew obecnemu systemowi szkolnictwa – hiehie).
Pytanie brzmi: ile w tym wpływu edukacji prenatalnej, ile wrodzonych zdolności (czy geny odpowiadają za np. łatwość przyswajania wiedzy?? i za zdolności do języków?) a ile wpływu otoczenia po urodzeniu małego (po po urodzeniu furt tymi językami do dziecka gadałam i muzyka klasyczna leciała w tle, bo ja ją po prostu lubię i jak mogę, to słucham).
Osobiście uważam, że największy jest „wpływ otoczenia” – tak przed urodzeniem, jak i po (stosownie do zdolności „przyswajania” przez dziecko, różnej na różnych etapach jego rozwoju) – jak matka zabiera młode do muzeum (choćby na 20 miut, żeby zobaczyło „obrazki na ścianach”), ale robi to w miarę regularnie, to wizyty zaczynają „wciągać” a przestają być obciachem. Tak samo z koncertami. Tak samo z językami (nie, nigdy się dziecku nie myliły). Ale uwaga: nie miałam odwago robić tego z nachalnym naciskiem, że oto się uczysz i musisz się uczyć. Raczej było to coś, co dziecko odbierało biernie. Dopiero poźniej wdrożylim „pełnowymiarową” naukę tychże języków itp.
Pozdrawiam