Często słyszymy, jak to na początku września optymistycznie nastawione dzieciaki radośnie maszerują do szkoły, a po kilku tygodniach już im się szkoły odechciewa.

Zarzut: szkoła źle naucza.

Cóż, współczesna szkoła obrywa: i z lewa, i z prawa. Nie da się powiedzieć, że funkcjonuje idealnie, ale w tym przypadku nie przesadzałbym z winą szkoły.

Owszem, czasami można by to czy tamto ulepszyć. Czasami jest ewidentny błąd w podejściu nauczyciela. Niemniej, znam przypadki (i naprawdę jest ich sporo), w których żaden nauczyciel i nawet idealna szkoła, nie pomogą!

Generalnie – wspomniany na wstępie zarzut wynika z niezrozumienia ludzkiej natury.

Oczekiwanie na zabawę

Przywołajmy jeszcze raz tę sytuację. Oto dziecko idzie ufne do szkoły, bo tam czeka je: nowa zabawa, odmiana, przygoda, tajemnica, koledzy i koleżanki.

Po kilku dniach, gdy wszystko się już opatrzy, znudzi, a pozostaje tylko codzienna praca, młody człowiek traci swój naturalny entuzjazm.

Zresztą zdziwiłbym się, gdyby ten pierwszy entuzjazm trwał ciągle.

Musimy uświadomić sobie podstawowy fakt: nauka nie zawsze jest zabawą. Znacznie częściej jest ciężką pracą. Owszem, gdy jest zgodna z zainteresowaniami, może dawać radość i być rodzajem zabawy, ale nigdy nie uda się tej radosnej zabawy rozciągnąć na całość pracy poznawczej.

Pisanie liter, zapamiętywanie wierszy, regułek, wiąże się z wysiłkiem i nudą. Dziecko, które do tej pory tylko bawiło się, naturalnie zacznie się buntować.

O wiele przyjemniej jest przecież pograć na komputerze czy pobawić się zabawkami, niż czytać i liczyć.

Nauka jako radosna zabawa

Jednak uparcie pojawia się koncept, polegający na zamianie nauki w zabawę. No cóż, pomysł, aby ze szkoły zrobić park rozrywki jest jakimś wyjściem z sytuacji.

Z mojej perspektywy jest to koncept, który: po pierwsze – ciągnie za sobą pełen wagon różnych współczesnych, podejrzanych ideologii, po drugie – na dłuższą metę zwyczajnie się nie sprawdza.

Pewien trend w pedagogice, tak mniej więcej od czasów J.J. Rousseau, forsuje tezę, że nauczanie powinno być spontaniczne i radosne. Do tej idei nawiązują zabawowe kierunki.

(Żeby wszystko było jasne.) Nie należy przesadzać w drugą stronę (tzn. obrzydzać uczenia się, np. przez stawianie zbyt dużych wymagań), ale zamiana nauki w zabawę, to na dłuższą metę wejście w ślepą uliczkę.

Ślepa uliczka zabawy

Człowiek każdego dnia, jak zauważył F. W. Foerster, jest zmuszany robić wiele rzeczy, których nie chce, które mu się nie podobają. W życiu dziecka, to czytanie i liczenie bywa właśnie jedną z tych nudnych rzeczy.

Im wcześniej się przyzwyczai do robienia rzeczy trudnych i nudnych, tym lepiej dla niego.

Powtórzę jeszcze raz: nie można tu przesadzać, ale trudu, pokonywania „oporu woli”, nie da się obejść poprzez zabawę. Oczywiście można odkładać ten moment na później i wymyślać wciąż nowe sposoby, by nauka była zabawą, wykonywaną chętnie i radośnie.

Pomijając fakt, że jest to w praktyce trudne do osiągnięcia, to właściwie: dlaczego mamy dążyć do tego za wszelką cenę? Skoro kilkadziesiąt lat temu dzieci chętnie maszerowały do szkoły i uczyły się również w miarę chętnie, chociaż nie nauczano je przez zabawę?

Dlaczego dzisiaj nie mogą? Co się właściwie zmieniło, że współcześnie mają się bawić, a nie uczyć?

Ciekawość i lenistwo

Od starożytności wiadomo, że głównym motywatorem poznania jest ciekawość.

Jeśli uczeń nie jest zainteresowany nauką (czytaniem, pisaniem) i potrzebna jest zabawa, aby fortelem nauczyć go tych umiejętności, to czy problem leży w metodzie, czy w samym dziecku?

Co zabiło naturalną ciekawość maluchów?

Problem, jak widać, jest głębszy, społeczny i nie należy wiązać wszystkiego z brakiem dydaktyki zabawy.

Gdy do braku ciekawości dołącza się lenistwo, czyli lęk przed trudem, wówczas pojawia się problem z zachęceniem ucznia do nauki.

Dziecko nie zainteresowane lekcjami, i jednocześnie rozleniwione, w sposób naturalny unika wysiłku związanego z pracą szkolną.

Gdy od najmłodszych lat było wychowywane przed komputerem, albo telewizorem, wówczas sytuacja, w której „musi się uczyć”, a mu „nie chce się”, będzie problemem.

Pokonywanie „nie chce mi się ” powinno rozpocząć się, jak najszybciej i należy unikać „pułapki zabawy”.

Nauczanie, a miękkość psychiki

W wielu przypadkach, tak naprawdę problemem nie jest nauka czy sposób jej wykładania przez nauczyciela, tylko właśnie pewna miękkość psychiki, która nie znosi wysiłku.

Gdy przyzwyczaimy ucznia do trudu, wtedy nie będzie on już taki nużący, a „cały świat się nagle wypogodzi”.

Wytworzy się pewna łatwość przezwyciężania „oporu woli”, a tym samym pojawi się większa szansa na skuteczne, codzienne zdobywanie wiedzy i na czerpanie z niej radości.

Gdy bowiem uczeń zobaczy efekty swojej pracy (np. dobre stopnie), to obudzi się w nim jeszcze większa motywacja do znoszenia niewygody i dodatkowo z czasem, zrodzą się pierwsze zainteresowania stricte naukowe.

A ci, którzy budują na nauce przez zabawę, będą zmuszeni wymyślać nowe triki, by czegoś w ogóle dziecko nauczyć, aż do granicy, gdzie zabawa stanie się niemożliwa (bo życie nie jest zabawą).

Co wtedy? Nie będzie wyjścia – trzeba będzie w końcu zacząć przyzwyczajać młodego człowieka do wysiłku. Ale będzie to znacznie trudniejsze zadanie.

(Projekt reaktywacja starych artykułów)

ZAMÓW KSIĄŻKĘ


Zamów: Rozumna dyscyplina
Zamów: Sztuka samowychowania
form
Zamów:Decyduj i walcz!
Zamów: Żelazna wola
Zamów:Nieposłuszne dzieci, posłuszni rodzice
______________________

Pod postem komputer

NEWSLETTER DLA ZAINTERESOWANYCH ROZWOJEM DUCHOWYM